czwartek, 30 maja 2013

Moje przemyślenia – Świadomość rekonstrukcji



W moim przypadku zainteresowanie się rekonstrukcją historyczną było sprowokowane  wspomnieniami z dzieciństwa, kiedy to biegałem z kijem i bawiłem się w rycerza. Walki podwórkowe i siniaki. Oczywiście nie chodzi mi o ckliwe retrospekcje, lecz ukazanie faktu, że zaczyna się to robić z powodu zabawy. Beztroskiej i niekosztownej gry. Tak też wyglądało moje wejście w reko. Prześcieradło z lumpa na bieliznę, mroczna wełna z Internetu, buty ze sztucznej, odpadkowej skóry i wio na Malbork. Z biegiem czasu wyrosło poczucie, że czegoś brakuje. Nuda, nuda. Ta mało kosztowna gra nie była już interesująca. Czego zabrakło? -Rozwoju i zrozumienia istoty odtwórstwa.

Całe szczęście, że w bractwie znajdują się osoby które pociągnęły mnie w dobrym kierunku. Uświadomiłem sobie, że wchodzę w dawny świat i powinienem starać się za wszelką cenę sprawić by móc powiedzieć, że pochodzę z tamtej epoki. A żeby do tego dojść warto postawić sobie cel, np. pełen strój cywilny i inwentarz z XIV wieku. A wtedy dochodzić do tego stopniami (teraz wełna, potem kubek gliniany, a może potem buty itd.). Co zrobić kiedy osiągnie się cel? Poprzeczka wyżej, np. XIV wieczny piechociarz i to co się nam zamarzy. Tutaj spory udział bierze wyobraźnia, ale to już indywidualne sprawy.

Living history to zabawa dla osób ze świadomością rekonstrukcji. Czyli poczuciem konsekwencji, że jeżeli już chcę odtwarzać daną epokę to wypada to robić na 100 %. Współczesne rozwiązania w uzbrojeniu czy stroju to oszukiwanie samego siebie i idei rekonstrukcji. Nie uważam, że jest to bardzo złe. Często jest tak, że mroczne rozwiązania są powodem etapowej rekonstrukcji bądź niedostatecznej wiedzy. Myślę, że rekonstrukcja to hobby w której można ciągle podnosić sobie poprzeczkę i warto to robić, aby zachować ciągłą radość z zabawy.

Oczywiście nie będę nikogo zwymyślał, bo robi inaczej i chce się bawić. To jest hobby, ale gdy zacznie Ci się nudzić RR to przemyśl sobie czy nie warto czegoś zmienić ;)

poniedziałek, 20 maja 2013

Pierwsze koty za płoty.

Sam blog powstał już bardzo dawno temu, ale teraz w końcu jest czas by go prowadzić.  Zainspirowałą mnie do tego moja pierwsza wyprawa. Na blogu będą pojawiać się różne tematy powiązane z rekonstrukcją historyczną. Nie mam zamiaru tutaj narzekać, tylko prowadzić tutaj dziennik i dzielić się swoimi przemyśleniami.

***

Pomysł   średniowiecznych wypraw pojawił pośród znajomych z lokalnej grupy się już baaardzo dawno temu, było kilka nieudanych prób, długie planowanie i ostatecznie porażka. Jednak razem z Michałem, który również będzie współtworzył tego bloga, postanowiliśmy wybrać się w podróż. Sam pomysł by wkońcu zrealizować podróż narodził się jakieś dwa tygodnie temu, a ostatecznie zatwierdzony został dzień wcześniej. Michał skrupulatnie przygotowywał się do wyprawy dzień wcześniej. Ja pakowałem się na moment przed wyjsćiem  i nie miałem czasu na pstrykanie zdjęć jak on.


Naszym celem było jezioro Niedźwiedź położone w Zaborksim Parku Krajobrazowym. Dosyć popularne wśród miejscowych, ale z racji tego, że nie ma jeszcze sezonu kąpielowego i jest ono oddalone od "cywilizacji" to wybraliśmy właśnie je. Początek był bardzo przyjemny ( o ile nie liczyc przeciekającego bukłaku, który oprożniliśmy 5 minut po wyjsciu z domu), po jakiejś godzinie czy półtorej marszu jedynymi śladami cywilizacji były ślady samochodów i gdzieniegdzie śmieci, ktróe jak to ktoś powiedział " Docierają wszędzie".



Jak widać na początku byliśmy pełni zapału i sił. Co zresztą widać po minie Michała na zdjęciu. Przez pierwszą godzinę wędrowania podmokłymi terenami komary były straszną plagą. Jednak po całych chmarach zostało jedynie kilka ukąszeń. Nie spieszyliśmy się więc zmęczenie i znużenie przyszło dopiero po dwukrtonym zawracaniu w lesie i końcem końców wędrowaniem nie lasem, a wzdłuż jego linii. Spotkaliśmy dwie czaple, które narobiły sporo hałasu. Wcześniej zdążyliśmy w przerwie zwiedzić ambonę i popstrykać trochę głupich zdjęć. Na nich humor dopisuje bo to było jeszcze przed bładzeniem.


Cel wyprawy osiagnęliśmy po około pięciu godzinach marszu. Nic nie opisze tej radości po odnalezieniu właćiwej drogi do jeziora. Marzeniem było by się wykompać, ale niestety jest na to za wcześnie.

Podsumowując zrobilismy ponad 30 kilometrów, droga trwała lacznie 8 godzin. Zabraliśmy ze sobą, jabłka chleb i szynkę. Najbardziej doskwierał nam brak wody, ale byliśmy tego w pełni świadomi, że będzie to problemem. Daliśmy jednak radę mimo, że gdyby trasa była o polowę krótszą była by o wiele przyjemniejsza. Następna wyprawa za kilka tygodni gdy nadrobimy braki w wyposażeniu.