czwartek, 26 września 2013

Nowa seria wpisów - Rzemiosło cz. I

Życie płata różne figle i niestety nie duało mi się w wakacje wyruszyć na szlak. Planów było kilka i znów żaden nie wypalił. Wrzesień już się kończy  i niestety zajęty był w większości przeprowadzką. Mam nadzieje, że tutaj częściej uda mi się wyruszać na szlak.

Żeby blog nieco odżył postanowiłem prowadzić relacje z tego co aktualnie tworze. Te wakacje były baaardzo pracowite. Aktualnie kończę trzecią tunikę, która była jednym z większych wyzwań ponieważ sam nie ściągałem wymiarów i nie miałem okazji do przymiarek w czasie pracy. Dla tej samej osoby następną rzeczą będzie kaptur z naturalnej farbowanej wełny. Do farbowania naturalnego powróciłem po prawie rocznej przerwy. Oto efekty farbowania łupinami cebuli:


 Pierwsze farbowanie po bardzo długiej przerwie. Wełna miała być 100% ale bardzo w to wątpię. Po przyjrzeniu się widać w niej przebłyski sztucznej nitki. Z efektu nie jestem zadowolony jak na dwie godziny "gotownia". Jestem pewien, że to wina tego materiału. Czego dowodem jest drugie farbowanie.





  Przędza z wrzosówki farbowana w drugiej kąpieli po 0,5 mb wełny. Jestem bardzo zadowolony z efektu. Niedługo na pewno znów będę farbował wełne tego typu. Farbowana bez żadnych dodatków tak jak poprzednia partia.






 Na zdjęciach po lewej stronie na zdjęciach materiał po farbowaniu po prawej kolor wyjściowy.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Co się działo przez ostatnie miesiące.

 Blog został zaniedbany, ale mam nadzieje, że ta sytuacja się nie powtórzy. Czasu wolnego jest więcej. Chęci do wyruszenia w podróż ogromne więc kwestią czasu. Przez ostatnie miesiące jednak nie próżnowaliśmy mimo braku aktywności na szlaku. Odbyłosię kilka wyjazdów z lokalną ekipą, któe będziemy dobrze wspominać : )


Na deszczowym Grunwaldzie nie zabrakło nocnych atrakcji. 
W Człuchowie mimo krótkiego pobytu też ciekawie spędzaliśmy czas i nie było miejsca na nude.
Z ciekawych miesc należy jeszcze wymienić Tuchom, gdzie warto było wytrzymać pół dnia w piekielnym upale by wieczorem zasiac do przepyszne uczty. Koniec jednak rozczulania się. Czas przygotowywać się by znów wyruszyć na szlak.

niedziela, 2 czerwca 2013

Chojnice w XIV w. cz. I

Wygląd miasta z któego pochodzę sam zachęca do zainteresowania się historią. Nad starówką góruje kościół farny, oraz jedyna pozostała brama miejska tzw "brama Człuchowska". Te dwie duże budowle pochodzą z XIV wieku, czyli okresu będącego poczatkiem rozwoju Chojnic.

Widok na bramę Człuchowską, od strony starego tynku.

W 1309 roku miasto to przechodzi w ręce krzyżaków wraz z całym Pomorzem Gdańskim. Docenili oni znaczenie tego mmiasta, zwanego później przez kronikarza Jana Długosza kluczem i bramą pomorza.  Już na początku władania krzyżaków rozpoczęto obwarowywanie miasta. Budowa mruów obronnych, których linia jest bardzo dobrze znana miała miejsce w I połowie XIVw. Wówczas miasto zostało otoczone murami kamiennymi, które na przełomie XIV i XV wieku zostały podwyższone, przy użyciu cegieł. W ten kamienny pierścień wbudowane były 22 baszty i 3  bramy. Z obwarowań tych pozostała jedynie wspomniana wcześniej brama oraz 8 baszt, z których większośc utraciła pierwotny kształt poprzez późniejsze przebudowy.


Plan przebiegu umocnień.
Największym budynkiem, który moim zdaniem najbardziej przykuwa wzrok jest kościół Ścięcia św. Jana Chrzciciela. Jest to trójnawowa światynia wzniesiona w stylu pomorskiego gotyku z czerwonej cegły na podmurówce z glazów granitowych. Jej budowa rozpoczeła się około 1340 roku i zakończyła dwadzieścia lat później. Z zwenątrz widać wiele charakterystycznych cech tego stylu architektonicznego jak przypory czy strzeliste okna oraz sama wysokość budynku,. Wnętrze światynie nie wskazuje jednoznacznie na styl architektoniczny w którym powstała. Jest tak z racji tego, że po pożarze z 1733 roku kościół ten otrzymał barokowe wnętrze, a jego regotyzacje przeprowadzono. Uważam ja za kompletnie nieudaną. Gotycki charakter wnętrza tej świątyni został kompletnie zatracony. Dzieje tej poteżnej światyni były dosyć burzliwe. W roku 1555 kościoł został przekazany luteranom, a w ręce katolików powrócil w 1616. Oprócz tego budowla ta wielokrotnie doznawała wielu często poważnych zniszczeń. Podczas wspomnianych pożarów, czy wojen. Jednak zawsze byla ona odbudowywana. Ostania renowacja zakonczyła się w 2007 roku i nadała kościołowi taki o to wygląd.


Tym bardzo krotkim opisem jednej ze średniowiecznych perełek mojego rodzinnego miasta. Kończę pierwszy wpis dotyczący średniowiecznych zabtyków Chojnic. Kolejny o tej tematyce bedzie dotyczył najstarszego budynku mieszkalnego - starej plebani.

czwartek, 30 maja 2013

Moje przemyślenia – Świadomość rekonstrukcji



W moim przypadku zainteresowanie się rekonstrukcją historyczną było sprowokowane  wspomnieniami z dzieciństwa, kiedy to biegałem z kijem i bawiłem się w rycerza. Walki podwórkowe i siniaki. Oczywiście nie chodzi mi o ckliwe retrospekcje, lecz ukazanie faktu, że zaczyna się to robić z powodu zabawy. Beztroskiej i niekosztownej gry. Tak też wyglądało moje wejście w reko. Prześcieradło z lumpa na bieliznę, mroczna wełna z Internetu, buty ze sztucznej, odpadkowej skóry i wio na Malbork. Z biegiem czasu wyrosło poczucie, że czegoś brakuje. Nuda, nuda. Ta mało kosztowna gra nie była już interesująca. Czego zabrakło? -Rozwoju i zrozumienia istoty odtwórstwa.

Całe szczęście, że w bractwie znajdują się osoby które pociągnęły mnie w dobrym kierunku. Uświadomiłem sobie, że wchodzę w dawny świat i powinienem starać się za wszelką cenę sprawić by móc powiedzieć, że pochodzę z tamtej epoki. A żeby do tego dojść warto postawić sobie cel, np. pełen strój cywilny i inwentarz z XIV wieku. A wtedy dochodzić do tego stopniami (teraz wełna, potem kubek gliniany, a może potem buty itd.). Co zrobić kiedy osiągnie się cel? Poprzeczka wyżej, np. XIV wieczny piechociarz i to co się nam zamarzy. Tutaj spory udział bierze wyobraźnia, ale to już indywidualne sprawy.

Living history to zabawa dla osób ze świadomością rekonstrukcji. Czyli poczuciem konsekwencji, że jeżeli już chcę odtwarzać daną epokę to wypada to robić na 100 %. Współczesne rozwiązania w uzbrojeniu czy stroju to oszukiwanie samego siebie i idei rekonstrukcji. Nie uważam, że jest to bardzo złe. Często jest tak, że mroczne rozwiązania są powodem etapowej rekonstrukcji bądź niedostatecznej wiedzy. Myślę, że rekonstrukcja to hobby w której można ciągle podnosić sobie poprzeczkę i warto to robić, aby zachować ciągłą radość z zabawy.

Oczywiście nie będę nikogo zwymyślał, bo robi inaczej i chce się bawić. To jest hobby, ale gdy zacznie Ci się nudzić RR to przemyśl sobie czy nie warto czegoś zmienić ;)

poniedziałek, 20 maja 2013

Pierwsze koty za płoty.

Sam blog powstał już bardzo dawno temu, ale teraz w końcu jest czas by go prowadzić.  Zainspirowałą mnie do tego moja pierwsza wyprawa. Na blogu będą pojawiać się różne tematy powiązane z rekonstrukcją historyczną. Nie mam zamiaru tutaj narzekać, tylko prowadzić tutaj dziennik i dzielić się swoimi przemyśleniami.

***

Pomysł   średniowiecznych wypraw pojawił pośród znajomych z lokalnej grupy się już baaardzo dawno temu, było kilka nieudanych prób, długie planowanie i ostatecznie porażka. Jednak razem z Michałem, który również będzie współtworzył tego bloga, postanowiliśmy wybrać się w podróż. Sam pomysł by wkońcu zrealizować podróż narodził się jakieś dwa tygodnie temu, a ostatecznie zatwierdzony został dzień wcześniej. Michał skrupulatnie przygotowywał się do wyprawy dzień wcześniej. Ja pakowałem się na moment przed wyjsćiem  i nie miałem czasu na pstrykanie zdjęć jak on.


Naszym celem było jezioro Niedźwiedź położone w Zaborksim Parku Krajobrazowym. Dosyć popularne wśród miejscowych, ale z racji tego, że nie ma jeszcze sezonu kąpielowego i jest ono oddalone od "cywilizacji" to wybraliśmy właśnie je. Początek był bardzo przyjemny ( o ile nie liczyc przeciekającego bukłaku, który oprożniliśmy 5 minut po wyjsciu z domu), po jakiejś godzinie czy półtorej marszu jedynymi śladami cywilizacji były ślady samochodów i gdzieniegdzie śmieci, ktróe jak to ktoś powiedział " Docierają wszędzie".



Jak widać na początku byliśmy pełni zapału i sił. Co zresztą widać po minie Michała na zdjęciu. Przez pierwszą godzinę wędrowania podmokłymi terenami komary były straszną plagą. Jednak po całych chmarach zostało jedynie kilka ukąszeń. Nie spieszyliśmy się więc zmęczenie i znużenie przyszło dopiero po dwukrtonym zawracaniu w lesie i końcem końców wędrowaniem nie lasem, a wzdłuż jego linii. Spotkaliśmy dwie czaple, które narobiły sporo hałasu. Wcześniej zdążyliśmy w przerwie zwiedzić ambonę i popstrykać trochę głupich zdjęć. Na nich humor dopisuje bo to było jeszcze przed bładzeniem.


Cel wyprawy osiagnęliśmy po około pięciu godzinach marszu. Nic nie opisze tej radości po odnalezieniu właćiwej drogi do jeziora. Marzeniem było by się wykompać, ale niestety jest na to za wcześnie.

Podsumowując zrobilismy ponad 30 kilometrów, droga trwała lacznie 8 godzin. Zabraliśmy ze sobą, jabłka chleb i szynkę. Najbardziej doskwierał nam brak wody, ale byliśmy tego w pełni świadomi, że będzie to problemem. Daliśmy jednak radę mimo, że gdyby trasa była o polowę krótszą była by o wiele przyjemniejsza. Następna wyprawa za kilka tygodni gdy nadrobimy braki w wyposażeniu.